Jest takie miejsce, sercu najbliższe
takie, które zapamiętasz do końca,
to dom rodzinny, który był wzorem,
albo i taki, który nie dawał wzorca.
Ty go pamiętasz i wracasz pamięcią,
do dni zwyczajnych w rodzinnym gronie,
albo do czasu kiedy myślałeś,
że nikt nie pomoże i się utonie.
Wspominasz w myśli czasy wesołe,
znaczone śmiechem i sielskie lata,
albo i smutne, te naznaczone,
kiedy pijany przychodził tata.
Czasy dyskusji i rozmów długich,
nie ważne co było tematem,
albo milczenie, smutek i impas
i w zasadzie to nic poza tym.
Lata zbyt tłuste i pełne zabaw,
kiedy to jeszcze wszystko się chciało,
albo te gorsze, gdy młodość była,
ale w zasadzie nic się nie miało.
I nie jest ważne jakie to były,
mocne, czy byłeś w rozterce,
chodzi wszak o to, że i tak będą,
po latach rozpalać twoje serce.
Obserwuję staruszkę w granatowej sukience,
wszystko wygląda w normie,
tylko te jej ręce.
Życie spisane na rękach staruszki,
wystarczy spojrzeć
nie potrzeba wróżki,
żeby być pewnym,
że właśnie te ręce
spędziły życie na ogromnej męce.
Chowa je czasem skrzętnie i skrycie,
tak jakby chciała ukryć swe życie.
Ręce brązowe, że prawie czarne,
zdradzają smutno jej życie marne.
Zorane czasem i pomarszczone,
bardzo wychudłe -
takie są one.
Patrzę więc na nie i w smutku tonę,
ckliwością zdjęta myślę, że one
kiedyś wszak były młode, kochane,
teraz już tylko, jak pługiem zorane.
I wciąż nachodzi myśl mnie pobożna,
czy ucałować by - te ręce można.
Wisi sobie taki cały zieloniuchny
na ramieniu swojej drewnianej matuchny.
Wiatr nim często miota i trzęsie do woli,
lecz na oberwanie matka nie pozwoli.
Wisi sobie listek, wśród gwarnej gromadki,
a wszystko to są jego siostrzyczki i bratki.
Latem choć dorosły nadal konar trzyma,
chociaż wiatr psotnik mocniej go wygina.
Ile słyszy zwierzeń na parkowej ławce,
widzi jak maluchy puszczają latawce.
Staruszków pociesza, bo im szumi w koło,
żeby na ławeczce mieli dość wesoło.
A gdy jesień idzie traci pewność siebie
już mocno nie trzymam drzewna mamo ciebie.
Żegna często siostry, żegna też i bratki,
którym pierwszym przyszło pożegnanie matki.
Dziś wiaterek psotnik dmuchał w liść brązowy,
aż nasz liść bohater dostał bólu głowy.
Nóżka jeszcze mocna, lecz głowa bolała
dołączył do grupy, która w dół leciała.
O tematyce wiejskiej / o wsi z południowego Podlasia
Dawniej na wsi wschodniej wesele było takie,
kto chce się dowiedzieć niech poczyta jakie.
Było wcześniej ludno i bardzo wesoło,
ale za to pracy mieli wszem i w koło.
*
Wnet rodzice młodych szykowali gody,
bardzo ważna sprawa cała ta oprawa.
Robiono wszystkie wyroby dla gości wygody,
począwszy od polędwicy, aż do śliwowicy.
Była też kaszanka, no i wątrobianka,
był salceson, szynka i kiełbasy skrzynka.
Z ciast słynny makowiec i swojski serowiec,
były tam szarlotki i inne pychotki.
Z gorących kapusta, gęsta i zbyt tłusta,
były również flaki i tu koniec taki.
Przyjęcia były w domu nie dziw to nikomu,
tańce u sąsiada, niechaj lud tam spada.
Nie było kręcenia, przy stole siedzenia,
może to i racja, że był obiad i kolacja.
Potem tańców wiele, takie to wesele,
do godziny trzeciej, było już po fecie.
Jeszcze to nie kpiny, były oczepiny,
tylko tam śpiewano i wiano zbierano.
I tak po kolei, byli wszem goleni,
potem było śpiewane, co tam komu dane.
Były piosnki stare i nowe, po prostu ludowe,
chętny śpiewał ładnie, albo chociaż składnie.
Ciotki wciąż zmywały, wesela nie miały,
bo nie było mody na takie wygody.
Jak obecnie bywa, że fachowiec zmywa,
fachowiec gotuje, co wszystkim smakuje.
Piecze też piekarka, a nie ciotek zgrajka,
ciotki mogą drogie, pobalować sobie.
*
Teraz jednak lepiej, bo każdy się bawi
i ten zbyt dorosły i ten całkiem mały.
A wesele w domu nie ma prawa racji
teraz wszak wesela są w restauracji.